czwartek, 12 sierpnia 2010


Docieramy do Batumi. Przed dworcem kolejowym skąd odjeżdżają marszrutki i autobusy do centrum, pytamy kierowców czy nie znają jakiegoś przyzwoitego noclegu w przystępnej cenie. Znają, za 50 lari od osoby! Dziękujemy z uśmiechem. Po chwili rozmowy, kiedy panowie orientują się, że nie jesteśmy typem turysty, na którym da się zarobić, jeden z nich dzwoni do kogoś po czym mówi, że ma pokój za 15 lari. Jedziemy autobusem nr 101 z zaprzyjaźnionym kierowcą i wysiadamy na ulicy Chavchavadze, gdzie czeka na nas jego znajomy. Ma coś w sobie z „naganiaczy”, którzy stoją latem przed wjazdem do Ustki i czekają na wczasowiczów. Prowadzi nas do domu w bocznej uliczce. Pokój, do którego wchodzi się przez garaż jest jeszcze znośny, gorzej z łazienką, w której „akurat” nie ma wody i mam wrażenie, że jak dotknę czegokolwiek to odpadnie mi ręka. W tych warunkach trudno o relaks.

Bierzemy taksówkę do centrum. Wysiadamy blisko informacji turystycznej przy fontannach i głównym wejściu na plażę. Asia z Jackiem zostają z bagażami, ja z Patrycją idziemy sprawdzić wypisane wcześniej miejsca noclegowe. Nie jest to łatwe ponieważ zmęczenie podróżą daje się we znaki. Duża wilgotność powietrza sprawia, że ubranie lepi się do ciała, a przed wszechobecnym słońcem nie ma gdzie się ukryć. Pytamy o drogę pana około sześćdziesiątki. Zaczyna się rozmowa. Okazuje się, że właśnie wczoraj wynajął czteroosobowy pokój. Ale mamy się nie martwić: on ma znajomego, który także wynajmuje pokoje, zaraz zadzwoni i zapyta o wolne miejsca. Po wykonaniu kilku telefonów mówi nam, że przyjdzie kobieta, która zaprowadzi nas do pokoju. Idziemy na miejsce gdzie „zaraz” ma ona się pojawić. Nasz „pośrednik” jest zainteresowany skąd jesteśmy, ile ludzie w Polsce zarabiają i bardzo mu przykro, że spotkała nas kwietniowa tragedia. Rozmowa rozmową, ale my już czekamy dwadzieścia minut a kobiety nie ma. Po prawie czterdziestu minutach jesteśmy zniecierpliwione, Gruzin zaczyna nas gdzieś prowadzić. Dwie ulice dalej dogania nas zadyszana, starsza pani i teraz to ona jest przewodnikiem. Jej poprzednik znika. Jest uprzejma i mówi, że ma w okolicy dużo mieszkań. Idziemy zatem, ale mamy już powoli dość. Jest prawie południe, upał jakiego chyba nie przeżyłam. Po kilku minutach drogi przez rozkopane centrum Batumi docieramy do domu, który wydaje się mieć pokoje do wynajęcia. Wygląda porządnie i czysto. Gospodyni jednak prowadzi nas na drugą stronę ulicy przed blok i obie panie zaczynają wołać znajomą, która wychyla się z balkonu na trzecim piętrze. Idziemy na górę przez rozpadającą się klatkę schodową. Okazuje się, że jest to normalne mieszkanie a właścicielka chce nas położyć na podłodze w dwóch pokojach (za 20 lari od osoby!). Nie ma tam za bardzo gdzie się ruszyć, w jednym pomieszczeniu stoi nawet dziecięce łóżeczko. O łazience nie wspomnę. Dziękujemy nie siląc się na uprzejmości i wychodzimy. Na ulicy dogania nas nasza przewodniczka i mówi, że nie ma problemu, bo ona tutaj w okolicy zna jeszcze inne pokoje. Mówimy, że sobie poradzimy, ale kobieta nalega i idzie w tym samym kierunku co my. Nagle zatrzymuje się przed jakimś budynkiem i pyta o coś zupełnie przypadkową osobę. Orientujemy się, że chodzi o to, czy w tym bloku można znaleźć nocleg. Stanowczo dziękujemy kobiecie, która cały czas stara się nas przekonać, że ma w okolicy pokoje do wynajęcia. No cóż, sezon - każdy chce zarobić. Wracamy do naszej listy zapisanych hosteli.

W końcu po ponad dwóch godzinach szukania, udaje nam się znaleźć przyjemny hotel przy ulicy Kutaisi 30. Dwa pokoje z łazienką, lodówką i klimatyzacją za 20 lari od osoby! Przy okazji wielkie dzięki dla Internauty, który umieścił informacje o tym noclegu na jednym z forów. Hotel Salome mieści się blisko meczetu i portu, tak jak było napisane.


Batumi jest nadmorskim kurortem. Jest to największe miasto autonomicznej republiki Adżarii oraz największy port w Gruzji. W subtropikalnym klimacie rosną palmy i cytrusy. Eklektyczne, odrestaurowane, podświetlone nocą budynki prezentują się magicznie. W niektórych jednak miejscach mnogość kolorowych światełek kojarzy się z Atlantic City i wygląda dość kiczowato.


Bulwar nadmorski jest wysadzony palmami, ciągnie się na długości kilku km. Jest tam pięć równoległych alei, oddzielonych trawnikami z drzewami i krzewami, między którymi znajdują się kawiarnie, restauracje oraz nadmorskie kluby. Na ulicach słyszy się język gruziński i rosyjski. Sąsiedzi z północy jak za dawnych lat i teraz tłumnie zjeżdżają do czarnomorskiego kurortu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz