wtorek, 29 czerwca 2010

Rzecz o ormiańskiej gościnności


Z tzw. gościnnością różnie bywa. To, że jakiś naród znany jest z tego, że jest gościnny wcale nie znaczy, że naprawdę taki jest. Znana, rzekoma polska gościnność wypada blado na tle innych krajów. Tutaj gdzie jestem, ludzie nie mają codziennego kontaktu z obcokrajowcami i są nimi bardzo zaciekawieni. A to zapewne wpływa na sposób traktowania przybyszów.

Poszłam raz na spacer po Goris. Tutaj właściwie wszystkie ulice wyglądają tak samo, tylko że idzie się z góry lub pod górę. Zatrzymałam się na chwilę, aby odpocząć. Zauważyłam starszą kobietę siedzącą na ławce przed domem. Uśmiechnęłam się i próbowałam coś „skleić” po rosyjsku. Nagle pojawił się młody chłopak, który chyba nie rozumiał, co do niego mówię. Zawołał kogoś po ormiańsku, a ja zobaczyłam na balkonie miłą twarz nastolatki. Nagle z domu wyszła nie tylko dziewczynka, która była kuzynką chłopaka, ale także jej siostra, ciocia, babcia i dziadek. Zaprosili mnie na taras. Była kawa po ormiańsku. Najsmaczniejsza, sypana kawa bez mleka, jaką kiedykolwiek piłam. Owoce, słodycze i...mnóstwo pytań. Standardowy zestaw: skąd jestem, ile mam lat i dlaczego nie mam męża. A jeśli go nie mam to pewnie dlatego, że nie chcę mieć. Po dwóch miesiącach pobytu w Armenii przywykłam już do tego typu konwersacji. Taka rozmowa nie jest wcale nieuprzejma i wynika raczej z chęci poznania „innego” niż ze wścibskości. ”Kuzynka” miała na imię Gohar. Przyjechała na wakacje do swojego rodzinnego miasta, ponieważ na co dzień mieszka z rodzicami w Rosji. Dalszy spacer odbyłam w jej towarzystwie, szlifując mój rosyjski.


W pewien czerwcowy weekend odwiedził nas Krzyś, polski wolontariusz stacjonujący w Gyumri. Chcąc pokazać mu okolicę, wybrałam się z nim na przechadzkę po Goris. Wymieniając własne spostrzeżenia dotyczące życia w Armenii, dotarliśmy aż do Verishen, sąsiedniej wsi. Tuż za nią w otoczeniu gór na skraju rzeki i łąk jest miejsce na piknik, z którego lokalni mieszkańcy często korzystają. Chcieliśmy napić się wody, więc podeszliśmy do źródełka (jakich wiele w tym regionie). Bawiąca tam rodzina zainteresowana naszą obecnością od razu zaprosiła nas do stołu. Świętowali właśnie siedemdziesiąte urodziny seniora rodu. Koniecznie trzeba było coś zjeść i napić się (a jakże!) wódki. Wymówki dotyczące alergii, choroby, braku głodu nic nie dały. Wspólna rozmowa była dla nich niespotykanym urozmaiceniem imprezy, a dla nas kolejnym doświadczeniem tutejszej kultury. Po wymianie numerów telefonów i obiecaniu, że jeszcze ich odwiedzimy, ruszyliśmy w drogę powrotną do miasta.

Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że Ormianie są gościnni. Nie boję się jeździć po tym kraju bo wiem, że w każdej chwili może znaleźć się ktoś, kto zechce napić się kawy z przybyszami z Lehastanu.