wtorek, 25 maja 2010

Nie zaszkodzi czasem posprzątać


Tydzień temu byłyśmy na spotkaniu w tutejszym Centrum Rozwoju Kobiet. Jest to fundacja założona przez OBWE (OSCE). Wspiera działania kobiet w Goris, organizuje różnego rodzaju kursy i szkolenia, pomaga bezrobotnym kobietom zdobyć nowe kwalifikacje. Prowadzi także akcje dla młodzieży. Jedną z nich był tzn. projekt ekologiczny czyli masa dzieciaków w rękawiczkach. Grupowe sprzątnie miasta. Zostałam poproszona o udział w tym przedsięwzięciu. Jak się zorientowałam, było to dość prestiżowe wydarzenie. Zostały zaproszone min. lokalne media, prezydent miasta i przedstawiciel OBWE. Całkiem doborowe towarzystwo, a ja między nimi;) Opowiedziałam jak wygląda sytuacja w Polsce, że mamy kosze na śmieci na ulicach, kontenery przed blokami, śmieciarzy, którzy codziennie zbierają odpady, że nie należy wyrzucać papierków po lodach na chodnik itp. Właściwie oczywistości, ale tutaj średnio jest ze zwykłą miejską czystością, nie mówiąc już o tzw. świadomości ekologicznej.



Kto wie, może następnym razem, jeśli jakieś dziecko będzie chciało pozbyć się kolorowego opakowania, zastanowi się dwa razy i włoży zbędny przedmiot do kieszeni, zamiast ubarwić nim ulicę? Uznałabym to za sukces.

poniedziałek, 17 maja 2010

Urodziny po ormiańsku


Po zajęciach angielskiego dla dzieci, przyjechała po nas nasza koordynatorka Karmen z mężem o imieniu: Meher. Zostałyśmy zaproszone na urodziny Dawida, który jest najmłodszym bratem Mehera. Impreza była plenerowa. Gdzieś na skraju rzeki z widokiem na zielone góry. Stoi tam na pół zakryty budynek. Długi, betonowy stół na jakieś trzydzieści osób jest pod dachem, ale nie ma frontowej ściany. Z przodu kręcone schody prowadzą na mały taras, z którego widać okolicę. Do budynku przylega zadaszone miejsce na grilla. Na co dzień odbywają się tam lekcje dla dzieci z pobliskiej wioski. Dzieciaki jeszcze były kiedy tam przybyliśmy. Czułam się jak na znanych z telewizji reportażach z najdalszych zakątków Afryki. Szłam otoczona gromadą maluchów, które śledziły każdy mój ruch. Przyglądały się zaciekawione lub wybuchały śmiechem z sobie tylko znanych powodów. Dostałam nawet bukiet polnych kwiatków od małego dżentelmena.

Przyjęcie owszem odbyło się, ale najpierw trzeba było je przygotować. Mężczyźni zajęli się grillem – a jakże! Kobiety robiły sałatki i nakrywały do stołu. Wszystko było doskonale zorganizowane. Zostały przywiezione sztućce, talerze, szklanki, serwetki. Po godzinie zasiedliśmy do stołu. Była to zabawa w najbliższym gronie: rodzina i znajomi solenizanta – dwadzieścia osób.


Stół, gdyby był z drewna, uginałby się od ilości dań. Znalazłam tam min. znany na całą Armenię, robiony w Goris słony ser, marynowane pomidory, ogórki, paprykę, pastę z fasoli, bardzo smaczną zresztą, coś na kształt naszych gołąbków, obowiązkowo lavash i jeszcze drugi rodzaj chleba. Ponieważ kolendra dodawana jest do prawie każdego dania w Armenii i tutaj jej nie zabrakło. Nie sądzę, abym kiedykolwiek przyzwyczaiła się do tego smaku.

Ilość alkoholu, którą zobaczyłam przeraziła mnie. Zostałam jednak mile zaskoczona, a tym samym potwierdziły się opinie dotyczące Ormian i "procentów". Armenia jest jedynym krajem byłego Związku Radzieckiego, w którym nie było izby wytrzeźwień. Upicie się uważane jest za duży wstyd. Jeśli już coś takiego ma miejsce, delikwent zawsze ma wokół siebie grupę wsparcia, która zadba o jego zachowanie i powrót do domu. Mimo, że w Goris miejscową wódkę (z morwy) pije się często np. do obiadu, kultura w tym względzie zawsze jest zachowana. Za każdym razem kiedy chce się wychylić kieliszek, trzeba wznieść toast. Jest to bardzo miły zwyczaj bo toasty są serdeczne, często skierowane do obecnych przy stole gości. Na urodzinach Dawida toasty były wielokrotnie wznoszone, po uprzednich dłuższych bądź krótszych przemowach, nikt się jednak nie upił. Nie trzeba było także nikogo na siłę odciągać od stołu, bo pije „piętnastego ostatniego”, jak to często w Polsce bywa.

Po daniach głównych przyszła pora na deser. Dawid dostał pomarańczowo – kiw(i)owy tort. Ormianie uwielbiają słodycze, herbata, a w szczególności kawa leją się tu strumieniami.


Jako goście z zagranicy, a do tego kobiety, wzbudzałyśmy spore zainteresowanie. Byłyśmy także, nieco na siłę zachęcane do tańca, który stanowił ważną część imprezy. Sposób tańca jest w Armenii podobny do tego, jaki widziałam na Bliskim Wschodzie, charakterystyczny szczególnie dla mężczyzn. Potrząsa się szeroko rozłożonymi ramionami, podnosząc na zmianę nogi. Widać, że wszyscy świetnie się przy tym bawią. Tańczą starsi i młodsi, kobiety i mężczyźni. Na koniec wszyscy razem posprzątaliśmy miejsce spotkania, a dwudzieste pierwsze urodziny Dawida zakończyły się przed dwudziestą drugą.

poniedziałek, 3 maja 2010

Woda to życie, a życie jest jak wyjście do sklepu...

...nigdy nie wiesz co zastaniesz po powrocie! Ledwie wczoraj wieczorem podłączyli nam ciepłą wodę, już dziś rano jej zabrakło. Do południa nie było jej wcale, a wieczorem znów było jej aż nadto.

Czując przyjemną błogość po obiedzie, zapragnęłyśmy napić się kawy i zjeść mały deserek. Niewiele myśląc wybrałyśmy się do (już) zaprzyjaźnionego sklepu po słodycze. Po miłej pogawędce z paniami ekspedientkami, wróciłyśmy do mieszkania po dłużej chwili. Otwieram drzwi wejściowe i widzę, że z łazienki wydobywają się kłęby pary, zupełnie jak z sauny. Wbiegam do pomieszczenia wprost na zalaną podłogę, a woda wlewa się już do przedpokoju. Orientuję się, że pod umywalką pękła rura. Woda pryska na podłogę , na ściany, na mnie. No to teraz dziewczyny z Polski mają pole do popisu! Patrycja dzwoni do naszego landlorda, Asia biegnie po naczynia, ja próbuje zakręcić wodę, stojąc już w niej prawie po kostki. W tym momencie otwierają się drzwi i wchodzi nasza sąsiadka Greta. Cała sytuacja nie robi na niej wielkiego wrażenia, zaczyna się coś pytać po rosyjsku. Wszystkie trzy próbujemy ratować nasz dobytek przez zalaniem, więc niewiele nas obchodzi co Greta ma nam do przekazania. Jej też to najwyraźniej nie przeszkadza, bo stoi za naszymi plecami i cały czas coś mówi. Kiedy trochę udaje się opanować sytuację, wychodzę z łazienki i zauważam, że w mieszkaniu są już dwie, nastoletnie wnuczki naszej przemiłej sąsiadki, która wciąż nadaje. Mam mokre spodnie i koszule, rozmazany tusz na rzęsach, a dla starszej pani najważniejsze jest to, że jej wnuczka uczy się angielskiego i koniecznie muszę z nią poćwiczyć W TYM MOMENCIE!

Pomoc dotarła, kiedy już właściwie nie była potrzebna. Wracamy do punktu wyjścia: ciepłej wody brak! Kiedy będzie? Zawtra... Inshallah.

sobota, 1 maja 2010

Goris - moja nowa miejscówka


Goris przywitało nas słońcem. Jednak była to taka zmyłka (ze strony słońca oczywiście), abyśmy szybko stąd nie uciekły. Następnego dnia zaczął padać śnieg i nie przestawał przez tydzień. Później lało jak z cebra. Dodam, że jest to bardzo mglisty region. No cóż, pogoda nie będzie mnie tu chyba rozpieszczać.

Goris to ponad dwudziestotysięczne miasto na południowym wschodzie Armenii. (Trudno podać dokładną liczbę mieszkańców, bo duża część wyjechała np. do Moskwy). Niedaleko (54 km) jest granica z Górnym Karabachem, a do Iranu jest zaledwie 150 km.

Miasto - co tu dużo mówić - nie zachwyca. Szare, brudne budynki, rozwalające się hale, pełne śmieci rynsztoki. Nieotynkowane bloki jeśli są, wyglądają jakby zaraz miały się rozlecieć. Wszędzie wystają kable i ledwie trzymające się ścian rury. Obrazu nie poprawiają nawet rzadkie reklamy np. pomarańczowe neony firmy Orange. W skrócie: realia upadającego socjalizmu, a na ulicach widać najgorsze skutki transformacji ustrojowej: bezrobocie i ogólna bieda. Najpopularniejszym samochodem jest....ŁADA. Ku uciesze wielu! Najczęściej spotyka się białe, ale są także zielone, czarne, granatowe, beżowe. Obowiązkowo z ciemnymi szybami. Kto nie widział – zapraszam!