środa, 10 listopada 2010

Zwykła-nie-zwykła prezentacja


Dzisiaj w Centrum Francophonie w Goris odbyła się prezentacja zdjęć. Dla zgromadzonych tam ludzi, te obrazy miały szczególne znaczenie.

Zdjęcia są wynikiem wrześniowej podróży do wschodniej Turcji. Nasza wyprawa oprócz zwykłej podróżniczej ciekawości, miała przede wszystkim inny cel. Wiodła szlakiem dawnych, ormiańskich terenów, których ostatnią część Armenia utraciła w 1921 r. Miasta Kars, Erzurum, Wan stanowiły rdzeń ormiańskiego, średniowiecznego królestwa. Stolica Ani, nazywana „miastem 1001 kościołów” była najpotężniejszym miastem Armenii w X w. Dziś na rozległym terenie nad rzeką Achurian zostało zaledwie kilka zabytków z tamtego okresu.

Poruszenie tematu historii z Ormianami zawsze wywołuje co najmniej ożywioną dyskusję. I tym razem było podobnie. Miejsca, które przedstawiłyśmy na zdjęciach to "po prostu" ich tereny. Tam żyli Ormianie. I powinni żyć nadal. – Czy w czasie wojny, jeśli byłaby taka konieczność, będziecie się bić o te tereny? – pytam. – Wojna to najgorsze, co może być. Wiemy to, bo sami to przeżyliśmy i tutaj nikt nie chce wojny. (Rozmawiamy w mieście, które leży 50 km od granicy z Karabachem. W czasie wojny było najbliżej tzn. linii ognia).
- Ale dzisiejsza wschodnia Turcja to nasze ziemie, powinny być nam zwrócone. Problem w tym, że Turcja nie chce uznać ludobójstwa, boi się odszkodowań i zwrotu terytoriów – odpowiada mi nauczycielka z Goris, na oko po pięćdziesiątce.

- Wiemy, że trudno jest teraz zmienić mapę świata. Nie chcemy wojny – podkreśla. – To powinno być rozwiązane politycznie.

Turcy to dla nich wciąż wrogowie. Wielu Ormian podchodzi rozsądnie do sprawy – nie życzą im źle, tak jak nie życzy się źle bliźniemu. Ale nie ufają im jako narodowi, nie wierzą w ich słowa i są przekonani, że przyjazne gesty są tylko po to, aby zrobić dobre wrażenie na Europie.

- Tu nie chodzi tylko o ziemie czy pieniądze. To jest coś więcej. To nasza historia i tożsamość. Ararat powinien być na naszym terytorium – pada odpowiedź.


Po prezentacji pod naszym adresem popłynęły słowa wdzięczności i podziękowania.
Miałam wrażenie, że tymi drobnymi gestami chcieli pokazać jak bardzo doceniają, że ktoś z zewnątrz interesuje się ich przeszłością. Bo oni od zawsze walczą o uznanie na świecie, uznanie ludobójstwa, uznanie ziem, które należały do nich od wieków. Żeby ktoś z Zachodu w końcu głośno powiedział: „Tak! Ararat to ormiańska góra!”

Da się zauważyć jak ważna jest dla tych ludzi ich ciężka historia, ich tożsamość, którą stale muszą udowadniać.

3 komentarze:

  1. Świetna notka i świetna relacja! Gratulacje, Anno :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jestem z "zachodu" (Polak) i uważam, że nie tylko Ararat ale i wschodnia połowa Turcji należy się Ormianom. Ale przyznac trzeba, że politykom czy innym decydentom na "zachodzie" przychodzi to bardzo trudno. Choc okazja jest i to doskonała. Turasy chcą do UE. Jako warunek członkostwa można by postawic pojednanie z Ormianami. Naród ormiański przyznaje się do europejskości... Czas żeby i Europa przyznała się do Armenii.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń