środa, 29 września 2010

Siostra Araratu


”Oskarżone Anna R. i Kaja K. 26 września b.r. nie zważając na innych podróżnych, „za nic mając wiatru szpony”, zdobyły wierzchołek Aragacu. W spisku pomagali im Tatul D. i Igor X. którzy z poszanowaniem piękna otaczającej ich przyrody, prowadzili je na szczyt. Czyn powszechnie znany jako zagrażający życiu i zdrowiu, grozi utratą dystansu do swoich planów, wiarą graniczącą z pewnością, że grunt to dobra organizacja i nieuleczalną chorobą krajoznawczą, objawiającą się poczuciem wysokiego niedoboru wspaniałych widoków. Oskarżone bez śladu jakichkolwiek wyrzutów sumienia i niewzruszoną postawą przyznają się do winy.”

;)



Ostatnia niedziela była zwieńczeniem moich dawno wymyślonych planów w Armenii. Aragac - wygasły wulkan jest najwyższym szczytem na terytorium dzisiejszej Armenii.
Legenda mówi, że dwie siostrzane góry, Aragac i Ararat*, pokłóciły się o to, która jest piękniejsza. Od tego momentu na szczycie Araratu nie może stanąć ludzka stopa, a na stoku Aragacu powstało jezioro łez. Kari Licz na wysokości 3190 m n.p.m. jest najwyżej położonym jeziorem w Armenii.
Piękny, wysokogórski krajobraz szpeci socrealistyczna zabudowa kilku budynków i plastikowe stoliki z parasolami Coca-Coli. Brzeg jeziora Kari jest bowiem popularnym miejscem odpoczywających tu latem Ormian z Erewania. Do tego miejsca można dojechać samochodem po wyboistej, podziurawionej drodze. Gdzieniegdzie widziałam namioty Jezydów, którzy nie zeszli jeszcze do niżej położonych wiosek. Wbrew temu co się powszechnie sądzi, to nie są Kurdowie, choć mówią w ich języku. Nie są także muzułmanami, ani chrześcijanami. Ich wiara to mieszanina trzech wielkich religii monoteistycznych i zoroastryzmu. Zajmują się głównie pasterstwem, wypasając na rozległych pastwiskach Aragacu, stada owiec i krów od wczesnych miesięcy wiosennych do jesieni.


Wokoło widnieją mieniące się fioletowymi, żółtymi, szarymi czy jasnoróżowymi barwami stoki wulkanu. Po dojechaniu do jeziora i narzuceniu na siebie ciepłych ubrań, ruszyliśmy w górę. Na wysokości jeziora i nieco wyżej są łąki, które wiosną przykrywają dywany kolorowych kwiatów. Z każdym metrem kamieni jest coraz więcej, aby u szczytu wspinać się już tylko po wielkich głazach.


Osiągnięty przez nas szczyt był najniższym z czterech wierzchołków wulkanu, z których najwyższy dochodzi do 4090 m n.p.m. Dotarcie na wysokość 3879 m n.p.m. uważam jednak za pewne osiągnięcie. Być może na kolejne partie przyjdzie kiedyś czas...
Szczyt jest płaski i dość rozległy. Stoją tam wieżyczki z kamieni i ślady wcześniejszych zdobywców w postaci „strachów na wróble” zrobionych z patyków i kamieni, a ubranych w zapisane markerami koszulki.


Można „zajrzeć” do krateru wulkanu, a jego najwyższy wierzchołek z żółtobrązowymi ścianami, przyprószony już śniegiem to widok, dla którego warto było się wspiąć.
Od przeszywającego wiatru schroniliśmy się w ułożonej z kamieni „twierdzy” mającej za dach kilka drewnianych belek, gdzie z trudem mieści się cztery osób.


Ser z ormiańskim chlebem, a na deser słodzone mleko i chaczapuri (ciasto francuskie wypełnione słonym serem – wersja ormiańska, a nie gruzińska) były nagrodą za niezbyt długą, ale jednak męczącą wspinaczkę.



Droga w dół choć szybsza, pozornie tylko wydawała się łatwiejsza. Trzeba było uważać, aby nie pośliznąć się na roztapiającym się w słońcu śniegu. Schodziliśmy, starając się zapamiętać wspaniałe widoki dookoła. Kiedy docieraliśmy do Erewania było już całkiem ciemno. Zakończył się właśnie dobrze spędzony, aktywny weekend.

*Ararat jest narodowym symbolem Armenii. Niemal każde ormiańskie dziecko umieszcza ten szczyt na obrazku, rysując lokalny krajobraz, mimo że góra o wysokości 5137 m n.p.m. znajduje się dziś na terytorium Turcji.

1 komentarz:

  1. Tylko pozazdrościć... pozazdrościć :)
    No i nareszcie zdjęcia, na których widać Autorkę blogu :) a to wiele znaczy, gdy dzielą nas setki ... wiele setek... kilometrów :)
    pozdrawiam :)
    pa

    OdpowiedzUsuń